31 lip 2008

Bam Bam - Bam Bam (2008)


Hablas español, señor? Nie? Ja też nie, ale nie jest to potrzebne, mimo że Bam Bam są z Meksyku. To znaczy jakieś teksty tam są, ale nie o nie chodzi. Nie chodzi też o to, że nie mają sensu, bo jakiś pewnie mają, choć, jak ktoś nazywa się Bam Bam, to można mieć co do tego (tekstów z sensem) wątpliwości. O, i tak wyszło mi strasznie skomplikowane zdanie. Na szczęście ich muzyka jest dużo prostsza.

I tym chwytem płynnie przechodzimy do tego, co nas najbardziej interesuje, czyli zawartości tego krążka. Meksykanie lubią posłuchać sobie rocka psychodelicznego, trochę Brytoli, trochę starego indie (nie pedalskiego, jak dziś), trochę space rocka (ostatni kawałek), no i trochę The Black Angels, ale tylko pierwszej płyty. Znaczy się psych-pop. Fajny psych-pop, z żeńskimi wokalami i w ogóle. Miodna płytka. Ale krótka: 26 minut i koniec (krótka płyta to i krótki tekst). Ledwo herbatę się skończy, a tu już trzeba puszczać od początku. Od początku, bo ta płytka uzależnia.


Mili Meksykanie z ich wytwórni dali na swojej stronie płytkę do ściągnięcia tutaj.

Basia Bulat - Oh, my Darling (2007)


Urocza blondynka z Kanady o polskim pochodzeniu. Wychowana na ekologicznej farmie i piosenkach Sama Cooke'a. Na praktycznie każdej amerykańskiej stronie obok jej imienia i nazwiska podany jest także sposób jego wymawiania (“BASH-a BOO-lat”). Tak jest, moi drodzy, mowa tu o dwudziestoczteroletniej piosenkarce Basi Bulat, która, mam nadzieję, zostanie niebawem stałą bywalczynią Waszych Winampów (tudzież innych odtwarzaczy, coby nie było, że kogoś dyskryminuję). Koncertowo nie pamięta niestety o swoich korzeniach, najbliżej Polski można było ją zobaczyć w maju 2007 w Nijmegen jako support The Veils. Basia otwierała poza tym koncerty takich artystów jak St. Vincent czy DeVotchKa. Swoją debiutancką płytą udowadnia jednak, że to ona zasługuje na to, aby być główną gwiazdą wieczoru.

Żeby przyznać mi rację, wystarczy po prostu Basię i "Oh, my Darling" usłyszeć. Nie mogę porównać jej barwy głosu do żadnej innej, co we współczesnej muzyce jest niewątpliwą rzadkością. Ów oryginalny głos raz jest delikatny i lekki, innym razem mocny i nasycony emocjami. W każdym wariancie przekonuje nas do historii, które w swoich piosenkach opowiada artystka. A ona już w pierwszym utworze "Before I knew" zdradza nam nieco swoich sekretów. To dobra zapowiedź tego, czego będzie można spodziewać się przez co najmniej 35 minut (z góry nie zakładam, że włączycie tą płytę ponownie od razu przy pierwszym przesłuchaniu, ale ja tak uczyniłam ;)). Mamy więc "I was a daughter" z rytmicznym klaskaniem w tle, refleksyjne "Little Waltz" i "December" sprawiający, że w naszych sercach pojawi się czerwiec (a mówię to z takim zapałem, z jakim grudniowe ujemne temperatury chciałyby nam dokuczyć!). Potem czas na danie główne, czyli hipnotyzujące "Snakes and Ladders". Na uwagę zasługują także powabne "Little One", utrzymane w klimatach samby "Why Can't it Be Mine" i kołyszące "The Pilgriming Vine". Taki nastrój kontynuuje kolejny utwór "La-Da-Da". "Birds of Paradise" to chwila wytchnienia, po rytmicznych poprzednikach można teraz nieco odpocząć. "A secret" zgrabnie zamyka całość i jednocześnie zawiera w sobie tajemnicę głosu Basi.

Na uwagę zasługuje szeroki zakres instrumentów użytych na płycie. Mamy standardy: gitarę, perkusję, pianino, instrumenty smyczkowe, ale także bębenki, harfę, dulcymer czy ukulele. Przeplatają się w niezwykły sposób i tworzą bardzo zgrabną kompozycję. Zresztą, posłuchajcie sami: http://www.youtube.com/watch?v=d35mDEhMfO4 .
Dla niektórych kluczową, dla innych jedynie techniczną będzie uwaga, że producentem albumu jest Howard Bilerman, były członek The Arcade Fire (perkusja na cudownym albumie "Funeral"), związany także z takimi zespołami jak Godspeed You! Black Emperor, British Sea Power czy Thee Silver Mt. Zion Memorial Orchestra & Tra-La-La Band.

Dodając więc piękny głos, niebanalne piosenki, imponujące połączenia instrumentów oraz 'kuratelę' producenta o tak dobrych muzycznych sympatiach, otrzymamy zestaw, którego nie powstydziłyby się takie damy singer-songwritingu jak Joanna Newsom, Cat Power, Leslie Feist czy My Brightest Diamond.

Więcej pisać już chyba nie trzeba. Po co marnować czas, lepiej posłuchać. Życzę wielu miłych wrażeń.


Kup: http://merlin.pl/Oh-My-Darling_Bulat-Basia/browse/product/4,527025.html

Ściągnij: http://rapidshare.com/files/133849624/Basia_Bulat_-_Oh__My_Darling.rar.html

Elvis Presley – The Sun Sessions (1954 - 1955)

A raczej Elvis Presley and Scotty Moore, bo to przede wszystkim Scotty (gitara) nadaje tempa starym piosenkom wykonywanym na Sun Sessions. Jego styl wyróżnia się spośród innych wioślarzy z lat 50-tych (np. Duane Eddy), ma znacznie więcej luzu. Scotty Moore to odpowiedź na pytanie skąd młodzi Beatlesi brali pomysły na takie piosenki jak np. Don’t Bother Me z drugiego albumu. The Rolling Stones też dużo mu zawdzięczają.
Wokal Elvisa jest naprawdę wyśmienity.

Nagrania pochodzą z lat 1954 – 1955, kiedy Elvis zaczynał karierę, był wtedy jeszcze całkiem zwyczajną osobą. Piosenki z Sun Sessions były sporadycznie grane w radiu, w całości wydane zostały dopiero 20 lat później.

Na zdjęciu z tyłu od lewej: Elvis Presley, Bill Black (bas) i Scotty Moore(gitara). Brakuje D.J. Fontana (perkusja).

Link:

http://rapidshare.com/files/133769145/The_Sun_Sessions.rar.html

Dodam, że długo szukałem tego albumu w sieci ;). W Polsce trudno znaleźć go w sklepie.
Na próbkę That’s Allright (Mama), bardzo popularny (swego czasu) utwór:
http://www.sendspace.com/file/r5c4uu