2 sie 2008

The Black Keys – The Big Come Up (2002)

Kiedyś zastanawiałem się, jakie są moje oczekiwania wobec współczesnej muzyki, jak grałby nowy zespół, który chciałbym usłyszeć. Stwierdziłem, że utwory takiego zespołu powinny opierać się bluesie, gdyż wychodzę z założenia, że jest to nieograniczone źródło dobrej, kreatywnej, nienudzącej się muzyki. Znałem już kilka (naprawdę kilka) takich zespołów, jednak to mi nie wystarczyło, chciałem muzyki, w której muł z Mississippi będzie jeszcze gęstszy, w której riffy z lat 20-tych i 30-tych zostaną niemal bezpośrednio przeniesione na przesterowaną gitarę elektryczną podłączoną do wzmacniacza o ciepłym, lampowym brzmieniu. Pomyślałem nawet, że sam mógłbym kiedyś zacząć grać taką muzykę.

I wtedy usłyszałem The Black Keys. Poczułem się jakby ukradli mi pomysł! I uzależniłem się od ich debiutanckiego albumu „The Big Come Up”. Wspaniały, mocno wysmażony blues, który serwuje nam duet z Ohio, robi wrażenie. Zespół tworzy Dan Auerbach (gitara, wokal) i Patrick Carney. Dan to bardzo pomysłowy gitarzysta, który nie został obdarzony unikalnym wokalem, jednak potrafi zaśpiewać mocno i… po prostu dobrze. Patrick poza grą na perkusji produkuje albumy The Black Keys.

Album otwiera utwór Busted z świetnym riffem pożyczonym od R.L. Burnside’a. Następnie mamy Do the Rump, cover Juniora Kimbrough’a, który był głównym źródłem inspiracji czarnych klawiszy. W pierwszej połowie płyty wyróżniają się jeszcze piosenki Countdown i The Breaks z wspaniałym klimatem. Potem pora na mistrzowską aranżację tradycyjnej piosenki Leavin’ Trunk, energiczne Heavy Soul i cover wspaniałego utworu Beatlesów, She Said, She Said. Gdy słuchałem albumu od początku i doszedłem do tej pozycji nie wiedziałem czego się spodziewać. Nijak pasowała mi tu jedna z moich ulubionych piosenek Beatlesów. Ale to udany cover, wspaniale dostosowali ten utwór do swojego stylu. Na koniec wspaniałe Brooklyn Bound i 240 Years Before Your Time, piosenka zawierająca ponad 20 minut ciszy.

Smakuje przepysznie, polecam. Myślę, że warto wspomnieć, iż zadeklarowanym fanem kapeli jest Robert Plant, który jest człowiekiem wybrednym i głośno krytykował wiele współczesnych zespołów.

cd

winyl

mp3

Również polecam album Rubber Factory, w podobnym klimacie, z jeszcze większym rozmachem. Nie mogłem się zdecydować, który tu zamieścić.


2 komentarze:

Paulina pisze...

Ten drugi zdecydowanie też tu możesz kiedyś zamieścić :). Ja na razie znam tylko ich ostatnią płytę, ale od dawna polowałam na debiut. Także bardzo dziękuję za tą recenzję :> warto, warto.

Michał Wieczorek pisze...

świetna płyta, kojarzy mi się strasznie z heńkiem.