5 sie 2008

The Mary Onettes - The Mary Onettes (2007)

Bohaterem mojej dzisiejszej "polecajki" jest zespół The Mary Onettes. Przyczepiam im etykietę "Wielcy jutro", choć gdybym była diabelnie obiektywna, musiałabym napisać, że wielcy wcale to oni nie są, bo nie stworzyli niczego przełomowego. No tak, ale czy brak odkryć w muzyce, zwłaszcza gdy mamy XXI wiek i wydaje się, że wszystko najważniejsze już za nami, musi od razu oznaczać, że nie warto czegoś posłuchać?
Choć The Mary Onettes nie odkrywają niczego nowego, potrafią zrobić dobrze swoimi dźwiękami. Nie raz zastanawiałam się, jak to jest, że zamiast słuchać dobrych polskich zespołów (warunek: musiałyby takie istnieć), muszę szukać muzycznego ukojenia daleko poza granicami kraju. No, na szczęście nikt nie skazuje mnie na Papuę Nową Gwineę (chociaż... może mają tam jakiś ciekawy folk? ;)). Wystarczy, że przeniosę się kilkaset kilometrów na północ. Wystarczy, że sprawdzę ofertę tylko jednej Wytwórni i już jestem ukontentowana. Ich reprezentantami są właśnie The Mary Onettes.
Minęło sześć lat od założenia zespołu nim ów kwartet wydał swoją pierwszą płytę. Krążek self-titled to 40-minutowy hołd złożony szeroko pojętej muzyce lat '80 (piszą to w każdej recenzji, chciałam być oryginalna, ale w sumie nie da się o tym nie wspomnieć). Wokalista brzmi jak pogodniejsza wersja Roberta Smitha. Piosenki mają w sobie ducha The Cure, Joy Division, New Order, Jesus & The Mary Chain. Perkusja jakby gdzieś zimnofalowym echem z oddali, gitara mocno dotrzymuje jej towarzystwa. I grają klawisze! O tak, ja lubię klawisze. Komu taki duch odpowiada, niech sięga jak najprędzej. Najmocniejsze punkty całej płyty to "Void", "The Laughter", "Under the Guillotine", "Still"... i moje ukochane "Lost". Pierwszy singiel, utwór wiodący w moich lastefemowych statystykach i jedna z ulubionych piosnenek tak w ogóle. Płyta jako całokształt już niestety tak nie poraża. Ale wszystkie dziesięć kompozycji z albumu, choć są raczej w nostalgicznym i melancholijnym klimacie, mają potencjał przebojowy. Przyznam się, że sama rzadko wracam do całego albumu, z wyjątkiem wyżej wymienionych kawałków. U większości z Was będzie najprawdopodobniej tak samo, ale na pewno złapiecie się na tym, że pewnego dnia podczas zwykłych codziennych czynności zapragniecie potupać nóżką do "Lost" i zaśpiewać razem z wokalistą If I could dream away....

Klimatycznym dopełnieniem okładki albumu są okładki do dwóch singli: "Void" i "Lost":







Ściągnij: http://rapidshare.com/files/61076574/The_Mary_Onettes_-_The_Mary_Onettes__2007_.zip.html

Kup: http://www.amazon.com/Mary-Onettes/dp/B000P1KOZ0

4 komentarze:

St. Benji pisze...

Marionetki.:) Skomentuję jak ściągnę.

St. Benji pisze...

Trochę za bardzo starają się być jak The Cure chyba. Smithsami też ciut zalatuje. Przyjemne, ale za bardzo wtórne moim zdaniem.

Paulina pisze...

No wtórne, ostrzegałam :) Ale jak już przesłucha się całą dyskografię wyżej wymienionych zespołów i ma się ochotę na coś w podobnym klimacie to to jest jak znalazł.

smoku pisze...

spoko album, faktycznie zalatuje klimatami zimnej fali, ale mi to nie przeszkadza...i lost super kawałek