Lata 70. nie były szczęśliwe dla Neila Younga. Rozwód, narkotyki, śmierć przyjaciół. Nie ma mu czego zazdrościć. Ale gdyby nie to, to nie powstałyby arcydzieła, bo jak wiadomo, cierpiący artysta to dobry artysta. I dlatego Tonight’s the Night to jedna z jego najlepszych płyt.
Jeśli się chce poznać wszystkie oblicza Neila jako muzyka warto sięgnąć po tę płytę. Bo jest wszystko, co lubi. Akustyczności, country, rock, przesterowane gitary (choć nie aż tak, jak w późniejszych latach), blues. Wszystko to można znaleźć na tym krążku.
Nie jest to wesoła płyta, choć może czasem się taka zdawać, ale Neil lubi skontrastować pogodną muzykę z ponurymi tekstami. Są też piosenki prawdziwie smutne, jak Borrowed Tune (które ukradł Stonesom, posłuchajcie uważnie Lady Jane), ale czy można mu się dziwić, skoro jeden z jego przyjaciół, Danny Whitten, gitarzysta Crazy Horse (śpiewał w Come On Baby Let’s Go Downtown), właśnie przedawkował heroinę, a Neil nie mógł mu pomóc. Sam zresztą nie był w najlepszym stanie, co bardzo słychać, gdy śpiewa. Jest nieobecny, zachrypnięty, skacowany. Ale nie od dziś wiadomo, że wielkie płyty często powstają w innych stanach świadomości.
To też jedna z tych płyt, które w pewien sposób wyprzedziły swój czas. Gdy ją wydano, nie sprzedawała się dobrze, prawdę mówiąc, sprzedawała się bardzo źle. Doceniono ją dopiero po latach i wprowadzono do panteonu rockowych arcydzieł, gdzie powinna znajdować się od dawna.
Ściągamy stąd.
Kupujemy tu
2 komentarze:
Świetne, wielkie dzięki. Inaczej sobie jego muzyke wyobrażałem. Bomba.
Ale chyba nie wyprzedza swoich czasów, gdybym nie wiedział kiedy została nagrana strzelałbym w początek lat 70-tych ;)
Prześlij komentarz