Jack White, niewiarygodnie kreatywny muzyk i największy bluesman bez zmarszczek, wcześniej znany z duetu The White Stripes, zawsze chciał grać w prawdziwym zespole. Założył go w 2005 roku. Do współpracy zaprosił niespełnionego muzyka znanego wcześniej ze skromnej twórczości solowej, Brendana Bensona (gitara, wokal, klawisze) i sekcję rytmiczną z kapeli The Greenhornes, Patricka Keelera (perkusja) i Jacka Lawrence’a (bas, banjo).
The Raconteurs według współczesnych gatunków muzycznych grają ”indie” i „alternative rock”, ale tak naprawdę ich muzyka idealnie wpasowałaby się w lata 1967 – 1970, gdyż jest świetnie wyważoną mieszanką surowego rocka, bluesa i folku i bardzo kojarzą mi się z kilkoma wykonawcami z tamtego okresu.
Pierwszy album, ”Broken Boy Soldier” zrobił na mnie niesamowite wrażenie. Było to w 2006 roku, kiedy mój nieco uboższy gust i skromniejsza wiedza muzyczna nie pozwalały mi w pełni go docenić. The Raconteurs pokochałem naprawdę dopiero, kiedy usłyszałem jak grają na koncertach. Od tej pory prawie w ogóle nie słuchałem wersji studyjnych, gdyż wszystkie piosenki na żywo brzmiały 100 razy lepiej.
Na początku bieżącego roku, kiedy zespół ujawnił, że pracuje nad nowym album, stwierdziłem, że będzie to album roku. I nie myliłem się.
25 marca 2008 roku ukazał się drugi album „Consolers of the Lonely’. Bardzo mnie zaskoczył, gdyż jeszcze na początku marca, poza tym, że nowy album wyjdzie w tym roku, nie było wiadomo nic. Zespół ogłosił tytuł albumu i datę premiery zaledwie tydzień wcześniej, co w dzisiejszych czasach jest niespotykane. Ale trudno, żeby ogłosili to znacznie wcześniej, bo miesiąc wstecz byli jeszcze w trakcie nagrywania. Po prostu zdecydowali się na ekspresowe wydanie, bez wcześniejszego przesyłania materiału reporterom i bez przecieków w internecie.
„Consolers…” początkowo mnie nie zachwycił, przyswajałem go wolno, ale zazwyczaj takie albumy lubię najbardziej.
Album (oraz koncerty) otwiera bardzo mocny utwór Consoler of the Lonely. Warto zwrócić uwagę na fenomenalną perkusję i rytmiczną różnicę pomiędzy refrenem a pozostałą częścią piosenki.
Kolejny utwór, Salute Your Solution to pierwszy i do tej pory jedyny singiel z nowej płyty. Ukazał się dzień przed premierą albumu. Chwytliwy riff (może troszeczkę „nieświeży”, ale to w niczym nie przeszkadza ;) ), dobra i zwięzła piosenka, w ciągu niecałych 3 minut słyszymy bardzo dobre intro, dwie zwrotki, refren, rozbudowany „bridż” i solo.
Potem pora na uspokojenie, numer 3 to przepiękne You Don’t Understand Me. Motyw z tej piosenki chyba najszybciej wpada w ucho. Jest po prostu idealny, kiedy słuchałem tej piosenki po raz pierwszy byłem pewny, że słyszałem go już wcześniej, jednak po wyczerpujących poszukiwaniach poddałem się.
Numer 4, folkowe Old Enough. Świetna piosenka, skrzypce wybijające się na pierwszy plan, a całość najlepiej określa, pozwolę sobie zacytować koleżankę, „impreza w stodole”.
Numer 5 to bardzo ciekawa piosenka, Switch and the Spur. Słyszymy w niej świetną sekcję dętą, spychającą gitary na drugi plan.
Numer 6, Hold Up. Szybki i mocny utwór. Wykrzykiwane w piosence „hold up” odnosi się do współczesnych czasów i postępu. Na początku Jack White śpiewa „I had enough of these modern times” Znając stylistykę zespołu to nie dziwi.. Ja, mimo młodego wieku, doskonale go rozumiem. Zresztą Jack też nie pamięta czasów, do których nawiązuje…
Numer 7, wspaniałe Top Yourself, blues i folk, bardzo ładne i chwytliwe.
Numer 8, swojsko brzmiące Many Shades of Black. Utwór na pewno wyróżnią się na tle innych piosenek zespołu, jak i dokonań poszczególnych muzyków The Raconteurs.
Numer 9, Five on the Five, najstarsza piosenka na albumie, może dlatego odnoszę wrażenie, że najmniej pasuje do całości.
Numer 10, Attention to niezwykle wysokooktanowa piosenka. Jej część zasadnicza kończy się już w połowie piosenki, potem słyszymy dobry popis Jacka i Brendana.
Numer 11, spokojne Pull This Blankiet Off. Gdyby nie wokal, zgadywałbym, że piosenkę napisał Keith Richards z Mickiem Jaggerem, najpewniej w latach 1970 – 1972. Ale to piosenka The Raconteurs. Za to kolejna pozycja to „cover”.
Numer 12, Rich Kid Blues, bardzo dobra aranżacją utworu Terry’ego Reida.
Numer 13, These Stones Will Shout, znowu troche stonesowe klimaty. Bardzo ładne z ostrzejszą końcówką.
Na koniec genialna ballada Carolina Drama. Trudno mi ją opisać, ale jest idealna.
Album jest bardzo spójny, przy pierwszej piosence wschodzi słońce, a ostatnia przywodzi na myśl jego zachód. „Consolers of the Lonely” wpisuję na moją listę dzieł wybitnych, jest dla mnie tak ważna jak np. „Beggars Banquet” Stonesów, debiut Pink Floyd, „Morrison Hotel”, “Moby Grape” lub biały album Beatlesów.
winyl
cd
mp3
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
6 komentarzy:
dobrze wiesz, co sądzę o tej płycie ;) tylko old enough jest bardzo dobre, kilka jest znośnych, ale reszta to słąbizna. i te dwa pierwsze kawałki zerżnięte z TWS. Nie po to Jack robił nowy zespół, by grać tak samo.
tylko pierwsza płyta się liczy. druga poza old enough dla mnie nie istnieje ;)
Wieczór jest głuchy, Wieczór jest głuchy ;D przecież to nie jest granie tego samego (na co wielu ludzi paradoksalnie narzeka, ale oczywiście się nie znają). :>
posłuchaj dwóch pierwszych kawałków. the white stripes z basistą..
słaaaaaaaaaaaabe.
pierwszej płyty dużo się nasłuchałam. mino, że drugą też posiadam nadal nie wylądowała ona u mnie w odtwarzaczu ;) się chyba muszę w końcu przemóc
Wieczór, za to co napisałeś podpadłbyś przede wszystkim perkusiscie ;)
w 1szej piosence więcej śpiewa Brandon, a TWS grają totalnie inaczej. Ja sie znam :D
no przecież wiadomo, zę perkusista gra lepiej niż Meg. każdy gra lepiej niż ona.
Prześlij komentarz